piątek, 3 grudnia 2010

2.

Pan Buk, jak to zwykle bywa na samej wierchuszce, lubi kontrolę. Gdyby firma była niezbyt duża, wszystko było by ok, mógłby zatwierdzać każdego maila, każdą kropkę i przecinek. Ale nie jest. Firma jest rozgałęziona, więc postanowił odpuścić z kropkami, przy przecinkach się upiera. Typ pracoholika, tego samego oczekuje od innych. Chciałby, żebym ja (i mi podobni) siedziała po godzinach. Bo to by tak fajnie wyglądało, nie byłby sam, mógłby kontrolować kto do kibelka chodzi za często, kto na kawę, a kto najwięcej toneru zużywa. Ciekawe jakim promilem jego dochodów jest moja pensja.

No właśnie, pensja. Czy jest na sali ktoś, kto jest ze swojej zadowolony? Nie widzę, nie słyszę. Na rozmowie zapytano mnie ile chcę zarabiać. Powiedziano “całkiem słusznie”, wręczając mi umowę, na której kwotę tę zmniejszono o 15% obiecując podwyżkę po jakimś czasie. I tak nam zostało. Pan Buk jest głuchy na wszelkie groźby i prośby, uprzejmie nawet oświadczył, że droga wolna. Gdyby ktoś zastanawiał się - po co na rozmowie kwalifikacyjnej pytają cię o to ile chcesz zarabiać? Żeby mieć to w głębokim poważaniu.

Pan Buk jest wielki i pojemny, jest czarną dziurą spraw do zatwierdzenia, alfą bez omegi, jak się powiedziało A, to na B się jeszcze poczeka.

A tak poza tym jest dość uprzejmy, pomijając kilka poniżających żartów w miesiącu, kulturalny, jeśli mu zależy i wciąż nie ma czasu. Dzięki niemu mogę zaczynać kilkanaście rzeczy nie musząc ich kończyć, choć lepiej mieć je skończone pod ręką bo w razie czego i tak moja wina. A najlepsze w nim jest to, że często wyjeżdża na konferencje i seminaria, by innym Bukom opowiadać jaki z niego zajefajny Buk.

Ostatnio odkryłam, że strategia mimikry jest w jego przypadku skuteczna. Tzn. - ja ją stosuję. Jestem niewidoczna, dzięki czemu mam z Panem Bukiem niewiele do czynienia. Wystarczyła palma, spokojniejsze kolory, biurko poza linią wzroku i mam spokój. Przynajmniej z jego strony, bo zostaje jeszcze BJ, jak mawiają Amerykanie, Bidżej.

poniedziałek, 29 listopada 2010

1.

Siedzę za moją palmą i obserwuję, jak firma płynie niby to szerokim, spokojnym nurtem, a tak naprawdę kotłuje się niemiłosiernie pod powierzchnią. Po początkowym stadium walki o życie znalazłam sobie dryfującą gałąź i złapawszy ją w ostatniej chwili płynę sobie wiedząc, że każdy gwałtowny ruch może zmienić moją sytuację na gorszą. Płynę więc spokojnie obserwując wszystko naokoło.
“Hej, hej ,hej, inni mają jeszcze gorzej.”

Jestem młoda, mądra i zajebista. No, “jeszcze” młoda. Potrafię wszystko, a jak nie potrafię to nauczę się w trymiga. Prawie najzdolniejsze dziecko w klasie, pilna studentka z najwyższym stypendium, naprawdę dobrze się zapowiadałam. I co? Zdobyłam niesamowitą mądrość życiową: po studiach trzeba bardzo szybko zacząć działać, zaczepić się o jakąś drabinkę, aby móc się na nią wspinać przez pierwsze lata. Skąd wiem? Bo tego nie zrobiłam. No i siedzę teraz za palmą, Specjalista ds. Niczego. Zawodowo nikt mnie nie szanuje, Pan Buk przesuwa mnie ze stanowiska na stanowisko, pani BJ mnie upupia i nazywa Kotuś, tłumacząc od trzech miesięcy tę samą rzecz, której nauczyłam się już pierwszego dnia.

Obiecana praca, “pełna wyzwań”, “szkolenia” i “nie da się nudzić” okazała się nudna. Zero wyzwań. Szkolenia to właśnie BJ pokazująca w kółko tę samą sztuczkę w programie księgowym . Na rynku zastój, nikt nie potrzebuje (jeszcze) młodej, zdolnej (do wszystkiego). Płynę więc sobie spokojnie wraz z moją gałęzią, czekając na okazję ratunku i transferu na suchy ląd.