sobota, 19 marca 2011

7.

- Kocham Pana, Panie Buku najdroższy...
- Słowo honorrru!

Co ja wygaduję! Jaka nuda w biurze? Tu się nie da nudzić.
Bidżej przemieściła tu swoje centrum życiowe i tutaj przeżywa wszystkie niezbędne człowiekowi do poprawnej egzystencji emocje. Co z tego, że, jak chwali się przy byle okazji, nie ogląda telewizji? Przecież to życie, życie jest nowelą!

Najpierw mnie wkurzyła swoim szczebiotem o tym, że dostałam pracę z powodu swoich długich nóg. "Dziękuję za komplement", skwitowałam tę idiotyczną sugestię. Wolę tak, niż "Nie sądziłam,że Buk jest takim durniem". Ale nie zraziła się i zaczęła komentować moje spódniczki mini (Stan mojej szafy na dany dzień: spodnie, spodnie, 3 spódnice do kolana, jedna sukienka do pół łydki).

Potem było stworzenie grupy roboczej składającej się ze mnie i niejakiego Marcina. Nie lubiliśmy się bardzo, ale jako jedni z niewielu młodszych, niż reszta pracowników, szybko znaleźliśmy wspólny język - Obśmiewanie Bidżej i Buka. Jeden z takich radosnych wybuchów doszedł uszu BJ, co zrodziło w niej bardzo dojrzały pomysł: romans. Kiedy nas razem widzi (wykonujących w ramach grupy roboczej kawał doskonałej, nikomu niepotrzebnej roboty) wygłasza swoje komentarze nie na miejscu głosem 19-wiecznej pensjonarki. Ręce opadają...

No i tak się toczy przwdziwe życie obok BJ, na jej oczach ludzie łączą się w pary, podwładne kuszą krągłą pupą prezesów, kobiety zarabiają połowę mniej niż mężczyźni na tych samych stanowiskach. Jednym słowem wszystko po bożemu. No i na najważszym szczeblu kwitnie najprawdziwsza, platoniczna miłość...

- Cicho, wiem!

niedziela, 27 lutego 2011

6.

Nie pamiętam jak wygląda to w innych firmach. U nas hierarchia jest niesamowicie ważna. Nierówności społeczne są wyraźne jak w orkiestrze symfonicznej. Mimo pracy w biurze zarządu i dosyć odpowiedzialnych zadań, znaczę tyle samo co pyłek na butach Buka. Jestem zupełnie zastępowalna i przypomina mi się o tym codziennie.

Inaczej ma się sprawa z kolegami i znajomymi oraz ich powinowatymi. Są nie do ruszenia. Nie drżą o to, że nagle wręczy się im wypowiedzenie, albo sprawdzi ile godzin dziennie spędzają pisząc bloga w pracy.

Całą resztę można zwodzić i oszukiwać, zmieniać zasady gry w jej trakcie, czepiać się przecinków i strofować w przypływie wściekłości na kontrahentów, oferentów, władze państwowe i fiskusa.

A ja w tym tkwię po uszy i nie kiwam palcem, by to zmienic. Dlaczego? Serio, to nie wy mnie pytacie tylko ja was. No dlaczego?

(Czekam aż moi koledzy ze studiów będą sławni i bogaci.)

piątek, 4 lutego 2011

5.

Nie tylko ja się nudzę. Praktycznie całe biuro pogrążone jest w wacie, która nie pozwala na gwałtowniejsze ruchy, na treźwe, szybkie myślenie i reagowanie na sytuację. Cała akcja odbywa się zazwyczaj w zwolnionym tempie, łącznie z dziwnie rozciągniętym, obniżonym głosem telefonu i odbierającej go sekretarki.

Jedyny Pan Buk porusza się szyko, nerwowo, bezszelestnie, zaskakując mnie zazwyczaj swoją obecnością za moją szafą, w moim świecie pełnym skórek od banana, ogryzków, pustych kubków po kawie, słonecznika, samolotów układanych z dokumentacji przetargowej i róż origami z notatek służbowych.

Każdy inny członek naszej społeczności biurowej szanuje moją prywatność i zanim do mnie zajrzy chrząknie, kaszlnie lub przynajmniej ostrzeże narastającym odgłosem podkutych racic na kaflach w holu. Wtedy przebijam się z mozołem przez watę i sprzątam wszystko, co leży na wierzchu, przełączam karty OgnistegoLisa na strony rządowe, urzędowe lub przynajmniej naszą własną.

Ten sam rodzaj ospałej paniki ogarnia wszystkich innych w podobnej sytuacji. Oprócz BJ, oczywiście, która kontroluje wszystko, co dzieje się w biurze, a przynajmniej bardzo się stara. Strzyże uszami w każdą stronę, przy najmniejszym choćby szeleście. Podzielna uwaga to błogosławieństwo. A może przekleństwo?

Moja praca jest stresująca.

wtorek, 18 stycznia 2011

4.

Dzisiaj BJ miała prawdziwy odlot. Przyszło dwóch panów informatyków, a ona była podekscytowana niczym uczestniczka programu “Pimp my Pacman”.  Przez cały boży dzień siedzieli w jej biurze i odpicowywali ten przedpotopowy wynalazek. Nie wiem, na czym polegały zmiany, bo gołym okiem nie widać. Niemniej miło wiedzieć, że jest naprawdę szczęśliwa.

Zaczęło się od radosnego podśpiewywania przy porannym fiokowaniu.
Bo mamy taki mały rytuał. Zaczynamy pracę o 6.30. Dawno już nauczyłam się, że nie znaczy to, iż do pracy należy przyjść o 6.25 i od 6.30 równo zacząć odpowiadać na maile. Najpierw jest kawka i wymiana zdawkowych uprzejmości. Dobry humor BJ - około pół minuty opowieści o korkach, gorszy - przymusowe 7,5 sekundy o pogodzie. 6.45 Śniadanko - ja, mały tapir na różowawej głowie - Ona. Trzeba umykać z miską musli, żeby nie oberwać lakierem do włosów, bo doprawdy używa go w stylu musicalu “Hairspray”. O 7.00 można powoli ruszać.


No więc przychodzę - a tu nucenie zza szafy, jakiś niezidentyfikowany przebój Ireny Santor bądź Mieczysława Fogga - kto by rozróżnił. Potem zapowiedź: pan Rafał i pan Kazimierz przyjdą uaktualnić Program. Po przyjściu rzeczonych - rumieniec na dekolcie.

W okolicach 14.30, zbierając się do wyjścia, weszłam na chwilę do jej kanciapy, żeby się pożegnać. Dałabym sobie rękę uciąć, że kątem oka zauważyłam małą, gorącą kroplę potu torującą sobie drogę z wrażliwego miejsca tuż za uchem, pieszcząc skórę szyi, przez zmysłowo wystający obojczyk, spływającą dalej bardziej zdecydowanie środkiem w stronę poruszonego, wyrywającego się z kibici serca...

środa, 5 stycznia 2011

3.

Pracuję umysłowo, jak widnieje w papierach. Na co dzień mam do czynienia z normalnym, nudnym komputerem o wielkim ekranie, jednak parę razy w miesiącu przychodzi moment, kiedy otwieram w swoim komputerze Program. Program ma sentymentalny lejałt, coś jak skrzyżowanie Dosu z Pacmanem. Program wydaje dźwięki. Jak Commodore. Jeśli za dużo razy kliknę strzałką, mój Pacman wydaje dźwięki, po jednym na każdą pozycję, na którą wirtualnie kliknęłam, a której nie ma. Boże Broń, jeśli nacisnęłam strzałkę za długo. Siedzę przed moim Commodore i cierpliwie czekam, aż przestanie wydawać pierdzące dźwięki. Cała sala również.

Pacman i Bidżej stanowią jakby jedność. Są z tej samej epoki i wzbudzają tę samą mieszaninę uczuć - wzruszenia, sentymentalnej zadumy i żenady. Bidżej śmiga Pacmanem jak nikt inny, Pacman odwdzięcza się tym, że nie ma przed nią żadnych tajemnic. Dla mnie nie jest taki łaskawy. Poza tym nie lubimy się, bo nie działa z myszką. I zabawa z nim nie jest taka przednia, jak z prawdziwym Pacmanem...